Nieautoryzowana biografia Lobo

Zagłada

Co ma 117 mikronów długości, wygląda jak skorpion i wnika w ciało wywołując wysypkę i silne zatrucie krwi, zanim śmierć nie wybawi ofiary ze straszliwych męczarni?

Czarnianinie też nie wiedzieli. Jako efekt uboczny wystąpił paraliż prawie całego organizmu, to też kilka sekund przed wystąpieniem objawów, nie wystarczyło im by zrozumieć co się stało. Ale jak zrozumieć fakt, że ni stąd ni zowąd, nagle rozchorowało się kilka miliardów ludzi i to na planecie gdzie nikt nigdy nie chorował? Taka epidemia to nie przelewki. Setki ciał pokrytych czarnymi bąblami leżało na ulicach w każdym zakątku planety, połączeni w jeden krzyk bólu. Planeta zamieniła się w królestwo śmierci i gdy umarła, jej kat się uśmiechnął.

Siedząc na balkonie wśród iglic niebosiężnych wież Czarni, Lobo małymi łyczkami gasił pragnienie orzeźwiającym neurowinem. Drugą ręką miękkim, zgrabnym ruchem (doskonalonym przez długie miesiące) zmierzwił sobie włosy. Nagle w szatynowym blasku jednej z pleksiglasowych ścian ujrzał swe odbicie. Uśmiechnął się i głośno westchnął zadowolony z tego co zobaczył. Facet Luz na Maxa. Totalny. Totalny. Super. Ekstra Luz.

O tak! Wiele musiał się nauczyć od czasów gdy spuszczanie batów każdemu kto wszedł mu w drogę, było powodem do dumy. Od czasów gdy zwykłe, niewyszukane morderstwo zaspokajało jego ambicje. W liceum przemoc zaczynała go nudzić, co stawało się jeszcze bardziej niebezpieczne. Każdy go drażnił, a wszystkich traktował jednakowo. Cała Czarnia drżała przed nim ze strachu. Nikomu nie udało się rozwiązać zagadki jego istnienia. Żadne próby nawiązania kontaktu z jego lepszym "ja" nie powiodły się, gdyż jak chwalił się Lobo, jego lepsze "ja" nie istniało. Później zaniechano także prób nastraszenia go, gdyż na Czarni nikt nie wiedział jak się składa komuś "propozycję nie do odrzucenia".

A im gorszy stawał się Lobo, tym na więcej sobie pozwalał...

Będąc jeszcze nastolatkiem, jego rozrośnięte do monstrualnych rozmiarów ego, dokonało dzieła życia. Posługując się inteligencją, która w innych okolicznościach zapewniłaby mu miejsce w wśród sław w dziedzinie chirurgii mózgu, Lobo przystąpił do matury z biologii.

W dłoni trzymał coś co miało 117 mikronów długości, wyglądało jak skorpion i wnikało w ciało ofiary. Gdyby przeżyli jacyś świadkowie, może ktoś opowiedziałby nam o mrożącym krew w żyłach śmiechu, który rozległ się gdy ten rozbijał śmiercionośne probówki, niosące zagładę Czarni i jej wspaniałym mieszkańcom. A śmiech niesiony przez wiatr jeszcze długo dźwięczał w uszach ofiar, które na pewno przyznałyby, że przerażał je dużo bardziej, niż miliony stworzonek, które zaatakowały ich ciała... Gdyby ktokolwiek przeżył.

A teraz siedząc na swoim balkonie Pan Śmierci wzniósł kielich do ostatniego toastu. Prąd przeszedł jego układ kostny. Skomplikowany proces chemiczny w jego mózgu wprowadził go w stan euforii. Nagle przed oczami stanęła mu postać Daline Zaand... Jego pierwszej miłości, kobiety o miękkich kształtach i słodkim oddechu. Krew zamarzła w jego żyłach. Uśmiercenie planety było jak Daline Zaand... no, może tylko jakieś sto miliardów razy przyjemniejsze.